[Pabianice] PKS Pabianice - to co zostało...

Rozmowy, dotyczące funkcjonowania transportu zbiorowego w okolicach Łodzi.
Awatar użytkownika
prof_klos
Megagaduła
Posty: 3415
Rejestracja: czw 23:10, 21 gru 2006
Lokalizacja: Pabianice | Piaski

[Pabianice] PKS Pabianice - to co zostało...

Post autor: prof_klos »

Zastanawiam się w jakiej formie Wam to opisać : )
Nie chcę tu urządzać ani zbytniej prywatywy czy też monotonnego opisu historycznego czegoś, czego byłem częścią.
Myślę, że zrobię to w dość nietypowej formie opowiadania na w pełni autentycznych faktach.

Grzegorz był zawodowym kierowcą.
W połowie lat 90 zaczął pracować w nowym miejscu – PKS Pabianice.
Pierwsze tygodnie wyjeżdżał na trasę ze swoim 'stróżem' – doświadczonym kierowcą, który podpowiadał mu gdzie ma się zatrzymać i przyzwyczajał do nowej pracy. W miarę szybko nasz bohater się usamodzielnił i zaczął samemu wyjeżdżać na linię. Baza PKSu mieściła się wówczas na ulicy Partyzanckiej, był to spory teren, wyłącznie PKSowski. Wchodząc od ulicy, na wprost była furtka prowadząca do pomieszczeń techniczno-biurowych. Gruntowa ścieżka wiodła swoistym zygzakiem zaliczając po drodze dystrybutor paliwa oraz myjnię. Droga mijała z lewej strony sporą halę a następnie był szlaban oraz duży plac wyłożony betonowymi płytami. Na skraju tegoż placu znajdował się długi budynek będący dyspozytornią z jakimś magazynem starych opon na jej końcu.
Wchodząc do budynku, człowiek znajdował się w małym przedsionku – idąc prosto wchodził do pomieszczeń biurowych, skręcając natomiast w prawo znajdował się w sporej sali, z długi stołem, na końcu której wisiała tablica ogłoszeń oraz okienko pana dyspozytora. Z jednej strony pomieszczenia – niemal na całej długości – było okno. Z przeciwległej zaś – szafki kierowców. Wróćmy jednak do przedsionka – tutaj, znajdowała się ciekawa maszynka, będąca zsypem na pieniądze z utargu. Każdy kierowca po zjeździe, musiał tam wrzucić pieniądze, które zarobił z biletów a następnie pokręcić korbką bębna w zsypie. Była to zminiaturyzowana wersja zsypów na śmieci spotykanych w blokach mieszkalnych. Wychodząc z dyspozytorni, po prawo znajdowało się przejście. Po jednej stronie znajdowały się pomieszczenia techniczne (bodaj tokarnia, spawarnia) oraz magazyny a po drugiej wspomniana wcześniej hala naprawcza.
Plac postojowy wyglądał przeważnie tak samo – autobusy marki Autosan ustawione jeden obok drugiego w trzech rzędach. Łącznie może ich było z 15-20. Bardziej „pod ścianą” stały Jelcze PR110D-Lux. Tych było zdecydowanie mniej – 6-7 sztuk. Na samym czele stał zawsze leciwy 'nieszczęśnik' w stanie rozkładu – stareńki rdzawy Autosan, z całkowicie rozbitym przodem, będącym pozostałością po tragicznym wypadku pod Dłutowem, gdzie zginęła jedna osoba. Pojazd nie miał szyb, był zupełnie zdekompletowany. Wewnątrz był magazyn. Na samym końcu placu na cegłach stało jeszcze pudło innego – chyba jeszcze starszego - autosanu. Ten pojazd był miejscem częstych spotkań 'po pracy' o czym świadczyły zaparowane resztki szyb w zimie.
Na rozpoczęcie pracy Grzesiowi przydzielono chyba najstarszy będący wówczas jeszcze na chodzie pojazd. Nie wiem jaki to był model Autosanu, pamiętam głównie to, ze posiadał dziwny kokpit – był zdecydowanie krótszy jak w innych autobusach tej marki, nie posiadał też kilku wyświetlaczy / liczników. Ponadto był cholernie powolny i kopcący. A posiadał ładne niebieskie barwy, gdzieniegdzie przeżarte przez rdzę.
W tamtym okresie PKS Pabianice głównie obsługiwał linie:
Pabianice-Rydzyny
Pabianice-Piotrków Trybunalski
Pabianice-Łask
Pabianice-Bełchatów
Pabianice-Dłutów
Pabianice-Kociszew
Pabianice-Chynów
Pabianice-Lutomiersk
Pabianice-Konstantynów
Pabianice-Piątkowisko
Pabianice-Częstochowa
Połączenie z Częstochową było najbardziej 'prestiżowym'. Co warte odnotowania, kursy realizowano tylko w soboty lub niedziele (już nie pamiętam dokładnie) i nie 'szybką' trasą a raczej bokiem, przez wioski i miasteczka. Jedynie kawałek się jechało 'Gierkówką'. Z reguły kurs do Częstochowy kierowcy traktowali jak nagrodę. Jechało się wpierw do Łodzi, a potem już do celu. Jazda zajmowała coś koło 4 godzin. W Częstochowie była nieco ponad dwugodzinna przerwa i trzeba było wracać...
Jakimś szczęśliwym trafem Grzesiek często dostawał to połączenie. „Niebieski” Autosan jakoś sobie radził i z takimi dystansami, mimo że ledwo co się kupy trzymał. Miał łatkę na łatce.
W PKSie panował zawsze miły nastrój. Co jakiś czas organizowano zebrania. Sympatyczną tradycją łączącą wszystkich pracowników tego miejsca był zawsze pierwszy tydzień czerwca. Z tej okazji organizowano zawsze wycieczkę dla pracowników oraz ich rodzin. Z reguły były to wyjazdy do Torunia czy Warszawy, ale zdarzały się takie szaleństwa jak wycieczka do Krakowa czy w Jurę Krakowsko-Częstochowską. W przypadku Krakowa, to był to doprawdy piękny gest, gdyż nigdy prędzej planowo PKS Pabianice się tak daleko nie zapuszczał a wysłano na ten przejazd nie klasycznego Jelcza PR110, jak miało to miejsce zazwyczaj, a kierowcę (pan Heniek) oraz autobus, którzy drugiego dnia szli na emeryturę... Oczywiście Autosan nie dał o sobie zapomnieć łatwo no i gdzieś na trasie szybkiego ruchu, przy dosyć sporej prędkości strzeliła mu opona, w efekcie czego pojazd zatoczył efektowne półkole po szerokości jezdni i z łoskotem wylądował na poboczu.
-Co się stało? - zapytała pani Kasia (pracowniczka biura)
-Guma! - wykrzyknął Henio, wymachując ręką do kierowców, ktorzy z piskiem zatrzymali się za autobusem.
-No i co teraz... Chyba nie pojedziemy? - martwiła się Kasia.
-Pojeeedzimyyyyy – odparł kierowca – no chopy, wyłazić!
Podczas, gdy żeńska część zaczęła pocieszać wystraszone dzieci, których nie brakowało, panowie wyszli na zewnątrz, by się zorientować w sytuacji. Okazało się, ze opona praktycznie nie istnieje, została kompletnie zdarta i wlekła się po pęknięciu niczym sznur za autobusem. Może godzinę trwało, jak prostowano pojazd, podnoszono oraz zmieniano koło. Po tym ruszono dalej.
Z pewnym opóźnieniem osiągnięto Kraków oraz czekające tam atrakcje w postaci AquaParku, gdzie wszyscy – mali czy duzi, młodzi czy starzy – wyszaleli się za wszystkie czasy. Tylko Heniek został przy maszynie...
W drodze powrotnej znowu miał miejsce mały kłopot... Otóż ktoś uznał się za świetnego geografa i kierował się bez użycia mapy, aż znaleźliśmy się w ślepej uliczce zakończoną pożółkłą, przewróconą tabliczką „Pustynia Błędowska”...
-Heniek jak żeś jechał! - darła się Kasia
-Oj tam, no zawrócimy! - jak zwykle ze spokojem padła odpowiedź.
Jakieś manewry, pytanie napotkanych ludzi o właściwą drogę no i pojazd znalazł się na odpowiedniej drodze. Naturalnie do Pabianic nie można było wjechać główną drogą, a trzeba było, już po ciemku, przebijać się jakimiś polami. Cały Henio...
Którejś zimy Grzesiek jadąc liniowo do Bełchatowa narobił niezłego popłochu dzieciakom, czekającym przy drodze. Gdy tylko się zbliżył, maluchy wyskoczyły na drogę i zaczęły rzucać kulkami ze śniegu w autobus... Z pewnością za każdym razem jak to robili, zostawali 'olewani'. Grześ jednak postanowił ich nastraszyć i raptownie zahamował zaraz gdy oberwał pierwszą kulką. W efekcie, przerażone dzieci tak uciekały, że aż miło było popatrzeć. No i co najważniejsze – już więcej nie uprawiały swej głupiej zabawy.
Tamtego dnia nasz kierowca wrócił jak zwykle na bazę, zaparkował w drugim rzędzie, tuż za wrakiem rozbitego H9.20, wszedł do przedsionka dyspozytorni, wrzucił utarg do zsypu, następnie do biura, gdzie urzędowała Kasia z koleżankami, pożartował troszeczkę, po czym udał się do głównej sali, gdzie jak zwykle siedział stary stróż. Po rozmowie sprawdził jeszcze w okienku dyspozytora na jakiej linii jutro ma jeździć no i schował wszystkie swoje przedmioty do swej szafki (druczki biletowe oraz kluczyki). Warto zaznaczyć, że „niebieski” nie miał na wyposażeniu kasy biletowej. Tam wciąż Grzesiek musiał rwać odpowiednio znominowane karteczki i je dziurkować – tak przygotowany bilet nadawał się do sprzedaży pasażerowi. W innych pojazdach sukcesywnie montowano już od dawna kasy, Grzesia maszyna się jednak wciąż tego nie doczekała.
Stan techniczny 'niebieskiego' z dnia na dzień się pogarszał. Doszło aż do tego, że z tego względu musiał niemal codziennie jeździć na linii do Łasku. Miała ona swoją pętlę na placu naprzeciw CPNu przy ulicy Partyzanckiej. Pewnego słonecznego dnia (roku bodaj 1997), Grzesio jak zwykle przyszedł skoro świt, nieświadom niczego na teren bazy. Dosiadł swego pojazdu i ruszył w trasę. Nikt wówczas by nie pomyślał, ze będzie to ostatni kurs tego wysłużonego pojazdu. Otóż gdzieś na trasie, coś przeraźliwie załomotało, zastukotało i zatrzeszczało. Po zatrzymaniu, okazało się, że... 'poszła' rama autobusu! Mowa tutaj dokładniej o belce podtrzymującej podłogę, która to zwisała praktycznie bez żadnego podparcia. Po przyholowaniu przez inny pojazd, „niebieski” został wciągnięty do hali, a Grzesio dostał siłą woli wolne tego dnia. Gdy zjawił się następnego dnia w hali, na wejściu dało się czuć charakterystyczny zapach smarów. Wewnątrz uwijało się kilku mechaników, z jednego autobusu wymontowywano silnik, w innym naprawiano skorodowaną blacharkę... Ale „niebieskiego” tam nie było! Bohater udał się więc do malutkiego pokoiku, gdzie urzędował Kazimierz - kierownik hali:
-Witam, no i co z moim wozem?
-A witam... No na razie nic nie da się z tym zrobić... Zapalisz Grzesiu?
-Chętnie. No ale ta rama pieprzła na dobre? Jest szansa by to jakoś wyklepać?
-Jeszcze popatrzymy, ale raczej nie ma sensu, bo to zbyt poważne, rozumiesz.
-No tak, ale z tego co wiem, raczej nie mam czym teraz jeździć...
-A coś się znajdzie w zastępstwie, ciesz się chłopie, ze wóz zmienisz na lepszy, bo gorszych to już tu nie było.
-Ale jakoś się do niego przywiązałem...
-Każdy się przywiązuje tu do swojego miejsca pracy. Kierowca z wozem to jak mężczyzna z kobietą – są smutki i radości, powitania i rozstania. A kto wie, czy sam nie dbam bardziej o to wszystko tutaj niż o moją kobitkę!
-Ho ho, dobrze, że ona nie słyszy...
-Oj tam, sama już o tym wie, ze wolę po godzinach zostać tu na warsztacie i coś pogrzebać niż słuchać jej w domu.
-No ładnie... Chodź Kaziu wieczorkiem na piwko, co?
-A no czemu by nie? Idź do dyspozytora, teraz to chyba Michał siedzi, niech tam coś ci ustali – czy idziesz jutro do pracy, czy masz wolne... On też przez tą awarię ma problemy z grafikiem teraz.
-Tak, teraz urzęduje Michał, bo go widziałem przez szybę...
-W porządku, to wpadnij potem do mnie to jakoś się zmówimy na wieczorek?
-No nie ma sprawy.
Grzegorz poszedł do dyspozytorni.
-O proszę jesteś w końcu, Grzesiek, czemu nie przyszedłeś jak cię wołałem?
-Wołał pan? A to ja nic nie widziałem...
-No nic. Wiesz, że nie bardzo mam co ci przydzielić na jutro ze względu na brak autobusu, dlatego dostajesz wolne od jeżdżenia jutro i pojutrze. Jutro dostaniesz nowy wóz a pojutrze się z nim oswoisz.
-No a jest coś wolnego?
-No jak by nie było... Dużo masz pojazdów... Coś dobierzemy!
-Mam nadzieję. Może i pan Michał pójdzie dziś wieczorkiem na piwko?
-Kończę akurat po południu, więc czemu by nie... Ale nie uważasz, że lepiej uczcić jutro przydział na nowy autobus?
-No to najwyżej jutro tez wypijemy...
-Jesteś kierowcą...
-Ale mam wolne zarówno jutro jak i następnego dnia...
-Też prawda...
-No a jak tam zdrówko dopisuje?
-A jakoś idzie żyć...
-No i bardzo dobrze! Zdrówko przede wszystkim!
-Święta racja...

Wieczór w 'pijalce' był niezwykle miły, wszyscy wracali do domów w świetnych nastrojach.
Dnia następnego Grzesio jak zwykle zjawił się na dyspozytorce i tam został gorąco przywitany przez Michała.
-No w końcu. Chodź, zobaczysz swój nowy wóz.
-Już mam się bać?
-Nie no, skądże znowu...
-No mam nadzieję... Jak tam po wczoraj?
-A całkiem nieźle.
Udali się tylnym wejściem na halę. Przy jakiejś maszynie siedział kierownik i gdy tylko ich ujrzał, szybko podszedł i powiedział:
-Już wszystko gotowe...
-Gdzie on jest? - zapytał dyspozytor.
-Tu na hali. Chodźcie.
Gdy weszli we wskazane miejsce, ich oczom ukazał się nieco podrdzewiały Jelcz PR110D-Lux.
-No no, aleś Grzesio awansował... - wypowiedział Michał.
-Aż nie wiem co powiedzieć... - padła odpowiedź.
Autobus stał frontem na grupkę mężczyzn. Posiadał na wyposażeniu takie 'bajery' jak ekspres do kawy. Co ciekawe, z tyłu posiadał śmiesznie wyglądające nalepki, informujące jakoby miał telefon, WC czy też ABS. Wóz miał kolor biały z jakimiś pasami na boku oraz dumnym napisem „PKS Pabianice”. Po wstępnych oględzinach, dyspozytor rzekł:
-No Grzegorz, to teraz zostajesz mianowany kierowcą międzynarodowym!
-Jak to? Nie rozumiem...
-No a czy widziałeś kiedykolwiek, by takie cuda jeździły do Łasku?
-No nie...
-No właśnie...
-Nie chcesz chyba powiedzieć, że będę jeździć za granicę?
-Ależ dokładnie to chcę powiedzieć... Od tej pory będziesz jeździć jedynie na liniach dalekobieżnych oraz wycieczkach, głównie zagranicznych.
-Aż nie mogę w to uwierzyć...
Wszyscy się długo zachwycali sukcesem naszego kierowcy, aż w końcu wszedł doń kierownik warsztatu – Kazik – i pomachał do nich flaszką.
-A co to? - zapytał zdumiony Michał – Z jakiejż to okazji? Wczoraj to oblewaliśmy...
-No właśnie – z jakiej okazji? - Dopytywał się również Grzesiek.
-..a taka piękna dziś pogoda... - padła odpowiedź, po czym w śmiechu, jak dzieci wszyscy zaczęli się wspólnie bawić.

Tamten dzień był niewątpliwie przełomem. Od tej pory normalnym stały się tygodniowe wyjazdy do Niemiec, Austrii, Bułgarii, Węgier, Czech, Rosji... Aż dziw, że taki stary autobus zjeździł niemalże całą Europę! Cztery dni do Włoch i cztery z powrotem – ot taki normalny grafik. Niekiedy zdarzały się naprawdę miłe wycieczki – chociażby wzdłuż nabrzeża Bałtyku. Tam, jadąc – co jakiś czas droga się poszerzała do szerokości pasa startowego – były to dawne lotniska wojskowe. Tam aż się prosiło o 'kręcenie ósemek' PR-ką , co robiło niezwykłą frajdę przewożonej kolonii. W drogach powrotnych – już bez wycieczki, Grzesiek zawsze jechał najbardziej sobie dogodną trasą, ekonomia nie grała tu roli. Dzięki temu szło zwiedzić niemal cały kraj! Wówczas PKS Pabianice posiadał kilka autobusów tego typu. Jeden został przemalowany w charakterystyczne barwy żółto-szare i przeznaczony do obsługi linii pracowniczej Pabianice-Bełchatów. Któregoś dnia, gdy Grzesiek miał prowadzić kolejną wycieczkę gdzieś nad morze, pod dyspozytornią stał przyholowany, rozbity Jelcz PR110D Lux, który miał wypadek za granicą – coś mu wjechało w tyłek, który został bardzo zniekształcony. Pojazd miał kilka powybijanych szyb, gdyż wpadł do jakiegoś rowu. Uderzenie tak uszkodziło silnik, że niemożliwe stało się chociażby odpalenie.
-No no, ładnie oberwał... - powiedział dyspozytor.
-Wątpię, by to się dało naprawić. Raczej nie ma sensu tego prostować – rzekł Kazimierz.
-A od czego ma powybijane te szyby z przodu? Od uderzenia? - zapytał Grzesio.
-Nie, to były przecież wyjścia bezpieczeństwa. Upadł w rowie na prawy bok i nie było jak wysiąść z niego, to wybili młoteczkiem szybę. Zresztą popatrz – wyraźnie widać rysy na prawej stronie.
-Faktycznie. A co go pukło? - dopytywał się Grzegorz.
-A nie wiem nawet. Widać, że mały samochód to nie był – padła odpowiedź.
-No raczej nie. A wiozę dziś dzieciaki, masz gdzieś te żółte tabliczki? Bo w moim wozie nie ma.
-Hmm... No u mnie też nie ma, ale to wejdź do tego zniszczonego, tu powinny być, bo przecież on wiózł dzieci – zaproponował dyspozytor.
Grzegorz wszedł przez szybę do pojazdu, bo drzwi za cholerę nie chciały się otworzyć i zabrał tabliczki, po czym pożegnał się i udał w trasę.
W tamtym okresie w Pabianicach pojawił się nowy przewoźnik – Polski Express. Co ciekawe, miał on swą bazę właśnie tutaj. Od tej pory można było na placu obok Jelczy i Autosanów spotkać nieporównywalne pod względem klasy Volva. Był to niewątpliwie przełom. Również biuro i kasy PE znajdowały się na miejscu! Sprawiło to, że nieraz nawet i Grzesio jechał w zastępstwie Volvem do Krakowa czy Warszawy. Zasadniczo jeździł jednak wciąż PR-ką. Wiązały się z tym oczywiście pewne zabawne sytuacje – kilka razy rozbił komuś głowę drzwiami. Jak wiadomo, ten typ pojazdów ma drzwi odskokowo-odsuwane, które działają z pewną siłą, toteż jak komuś się bardzo spieszyło by wsiąść to guz gwarantowany a niekiedy nawet lała się krew...
Były nawet całkiem hardkorowe przypadki, jak chociażby wycieczka którejś z parafii do Sanktuarium w Licheniu. Grześ przyjechał tam rankiem, i korzystając z w miarę pustego placu parkingowego, zostawił tam autobus. Gdy okazało się, że trzeba podjechać w jakieś inne miejsce, okazało się, że jest to niemożliwe, gdyż nie działa skrzynia biegów! Szybko został zatem poinformowany PKS Pabianice o zaistniałej sytuacji, wobec czego podesłano autobus zastępczy, którym pielgrzymi kontynuowali podróż. Niestety Jelcza wciąż się nie dawało uruchomić, a co gorsza, pogotowie techniczne z PKS Konin nie dało rady wyciągnąć PR-ki z parkingu, na którym znalazło się już całkiem sporo samochodów. Wyrok spadł – trzeba nocować w autobusie.
Był to bardzo dziwny podtyp, ponieważ nie posiadał z tył typowego rzędu paru siedzeń, a mieściła się tam kopuła – taka sama jak w starych 'ogórkach' z przodu. Wykluczyło to możliwość położenia się w takim miejscu, przez co nasz bohater zmuszony był, zrobić sobie łóżko układając liniowe tablice kierunkowe między siedziskami. Było to strasznie niewygodne, ale dało się zcierpieć tę jedną noc. Następnego ranka, skoro świt – ponownie przyjechał techniczny „śmieszny mały Autosanik” i tym razem dało się wyprowadzić Jelcza z parkingu. Przyholowany do Konina, przestał tam cały dzień na hali. W trybie priorytetowym wymieniono mu skrzynię biegów, tak, że już w nocy, po całym dniu naprawy można było udać się w drogę powrotną.
Pewnego razu po zjeździe do bazy, już w nocy, na placu postojowym pojawiły się dwa "nowe" (stare) pojazdy. Były to Jelcze L11 zakupione od jakiegoś innego przedsiębiorstwa, z przeznaczeniem na nową linię Pabianice Szpital – Łódź. Pierwotnie posiadały one niebieskie malowanie. Po paru dniach zyskały pomarańczowe barwy. Jeden L11 uległ rozbiciu, uderzając w inny autobus. Nie odbudowano go, ze względu na poziom zniszczeń (deska rozdzielcza stała pionowo). Drugi został później chyba przejęty przez PKS Łódź i pomalowany tak jak pabianicki PR110D-lux – żółto-szaro.
Miesiące mijały i któregoś tam dnia Grzesio zjechał swoim Jelczem na standardowy przegląd, po którym okazało się, że autobus jest już raczej zbyt bardzo wyeksploatowany i by zapobiec sytuacji jak z „niebieskim”, postanowiono wycofać wóz z ruchu. Stworzyło to tym razem naprawdę duży problem. Po prostu nie było czego wystawić w zamian.A był to okres generalnych remontów posiadanych Autosanów H9...
W dyspozytorni:
-No i ponownie nie masz autobusu w zamian – powiedział Michał.
-Mam nadzieję, że coś się znajdzie...
-Widzisz, ostatnio gruntownie wyremontowaliśmy kilka wozów, które były w naprawdę opłakanym stanie, myślę, że można by takiej operacji poddać tego rozbitego...
-Słucham??
-Tak myślę, że gdyby w nim wymienić blachy, skompletować części, przywrócić cywilizowane wnętrze, to jeszcze troszkę pojeździ, nie sądzisz? Przecież to był przed wypadkiem w miarę zdrowy pojazd.
-No nie wiem...
-Wiadomo, że wygląda tragicznie, ale to zdemolowane wnętrze da sie przywrócić! Przód natomiast da się wyklepać. Kwestia dobrego mechanika. Skonsultuję sie jeszcze z Kazimierzem, jeżeli zaakceptuje pomysł jako wykonalny to od jutra zaczynamy go remontować, a ty na ten okres dostaniesz przydział na rezerwowego H9-20.32.
Po około trzech tygodniach Grzesiek mógł już przenosić swoje rzeczy z odstawionego Jelcza (już w trakcie rozbioru) do 'nowego' H9. Przyznać trzeba, że wyglądał pięknie. Przynajmniej z zewnątrz – nowiutkie ubranko blaszane, kolor, szyby, koła... Po wejściu do wewnątrz, mina nieco pochmurniała. Wnętrze bowiem prezentowało zupełnie odmienny poziom do wyglądu zewnętrznego! I tylko to zdradzało przeszłość pojazdu. Zadowalający stan techniczny powodował, że Grzegorz jeździł również z wycieczkami – najczęściej wożąc łódzkich studentów na przejazdy do KWB Bełchatów, które uświetniał zawsze profesor, trujący całą drogę przez mikrofon o mijanych 'ciekawych' obiektach. Zawsze w szafce była stara maszynka biletowa 'w razie czego', choć od dawna wszystkie pojazdy posiadały kasy. Żartobliwie, a może nawet pieszczotliwie, kierowcy na Autosany mówili 'koziołki'. Były to maszyny na tyle niezawodne, że idealnie pasowało tutaj powiedzenie „o krowie, która nawali i pójdzie dalej”. W razie jakiejkolwiek awarii, przeważnie kierowca był w stanie samemu naprawić pojazd 'o kombinerkach i młotku'. Jedynie śnieg był w stanie zatrzymać wóz na dłużej... I miało to miejsce, gdy Grzesio trafił na linię do Kociszewa, gdzie jedzie się spory kawałek nieco „na dziko” przez las. Pech chciał, że tamtego dnia obficie spadł śnieg, i pojazd nie dał rady z zaspami w skutek czego utknął. Na dobre. Co gorsza, w tamtym miejscu, co nie dziwi, nie było zasięgu, by można było zadzwonić z telefonu komórkowego, a CB radio zostało jakiś czas temu zdemontowane (przez wadliwą antenę na dachu). Był mróz i Grzesiek miał troszeczkę – delikatnie mówiąc – przechlapane. Uratował go jakiś rolnik, który zupełnie przypadkowo spotkał zasypany autobus na tym odludziu wraz ze zmarzniętym kierowcą owiniętym w koc.
-Halo? Panie, ileś pan tutaj jest? Może jakoś pomóc? - zagadał sympatyczny człowiek.
Zdumiony Grzesio podniósł głowę i uradowany spostrzegł rolnika:
-Z nieba pan mi spadł. Mieszka pan gdzieś w pobliżu? Można wezwać pomoc przez telefon?
-Ależ naturalnie! Zapraszam do siebie, czemu tu tak marznąć, przecież i tak się stąd nie ruszy, za dużo tego śniegu napadało. Dziadostwo nie odśnieża, a jeżdżą autobusy przecież, to w pierwszej kolejności powinni tu pługi wysłać! Ale tam uznają, że na takie zadupie to nie trzeba. Szkoda, ze mam niesprawny ciągnik, to byśmy spróbowali jakoś go stąd ruszyć!
-Sam się obawiam, czy pomoc techniczna da radę tutaj dojechać, bo śnieg wciąż pada. Ja bym panu podał numer telefonu, jakby pan mógł tam zadzwonić i powiedzieć o sytuacji...
-No niech pójdzie pan ze mną do mieszkania! Żona coś ciepłego na pewno zrobiła na kolację!
-Nie mogę tak zostawić wozu bez opieki na środku drogi...
-Jakiej drogi! Teraz jest tu tak biało, że nikt się nie domyśli że to jakaś droga. Zresztą wątpię, by ktokolwiek tak daleko zajechał samochodem. Autobus to ma te koła spore to jakoś sobie radził. No a jeszcze kilometr i dojechałby pan do wsi, no też pech...
-Eh, niepotrzebnie zwolniłem pod tą górką, bo jak się zatrzymał to od razu koniec jazdy.
-To ja lecę zadzwonić na ten numer.
-Byłbym wdzięczny! Dziękuję panu bardzo.
-Nie ma za co. Musimy sobie pomagać wzajemnie.
Była szarówka, gdy spomiędzy drzew wyłonił się ten sam starszy człowiek, ciągnąc za sobą mały tobołek. Otworzył drzwi, wszedł i obwieścił:
-Zadzwoniliśmy. Powiedzieli, że przyślą pomoc jutro z samego rana. Do rana jeszcze sporo czasu, toteż mam dla pana termos z herbatą, kilka kanapek, oraz ogórkową w słoiczku. Niestety nie zabrałem łyżki, chyba się wrócę jeszcze... A, no mam jeszcze dodatkowy koc. Może jednak przyjdzie pan do nas, chociaż się zdrzemnąć chwilkę w ciepłym miejscu?
-Nawet nie wiem jak dziękować za to... Uwielbiam zupę ogórkową!
-A nie musi pan dziękować, przecież nie można tak zostawić kogoś na pastwę losu! No bo jak! Ja się wrócę po tą łyżkę...
-Ale...! Niech pan czeka! Cholera...
Grzegorz nie zdążył zatrzymać człowieka, ponieważ ten tak szybko zamknął drzwi i się oddalił, że zanim by się odwinął z koca to już by mógł krzyczeć tylko dla echa.
Nie minęło pół godziny i mężczyzna wrócił z łyżką. Do tego czasu Grzesiek rozgrzał się herbatą.
-No i mam łyżkę!
-Mówiłem, że nie musiał pan iść...
-Ło tam, a co mi szkodzi.
-Dziękuję... Teraz to obiecuję, że dożywotnie będzie pan u mnie za darmo jeździć!
-Ho ho, ja to nie mam gdzie PKSem jeździć, ale sam kiedyś prowadziłem zawodowo i wiem jak to jest w takich opałach. Teraz robię na małym gruncie ornym, to już takie zajęcie idealne dla mnie.
-No to małżonka musi być dumna z takiego męża.
-Nie tylko ona ale i dzieci!
-Też mam...
-No proszę! Czym byłoby życie bez kochającej rodziny...?
-Życiem... Tylko troszkę innym.
-Niech pan je, bo ostygnie!
-Od kiedy jeżdżę, nigdy nie zdarzyła mi się taka sytuacja...
Po jakiejś godzinie rozmowy kierowca dał się namówić jednak na pójście na noc do domu. Temperatura stale malała a śniegu przybywało, więc nie było już jakiejkolwiek szansy na szybkie dotarcie pomocy.
I faktycznie, następnego dnia z rana nikt nie przyjeżdżał. Wiązało się to nie tylko z koniecznością pokonania sporej warstwy śniegu, ale i mocnym mrozem, który mógł powodować kłopoty przy uruchomianiu silników spalinowych. W końcu przed południem „śmieszny mały Autosanik” dotarł z pracownikami PKSu na miejsce. Okazało się, że wyciągnięcie Autosanu Grześka z zaspy to nie taka łatwa sprawa, ponieważ gdy tylko techniczny dawał gazu, to koła wpadały w poślizg. Jednak po jakimś czasie wszystko się udało! Grzegorz oddał wszystkie rzeczy przesympatycznemu rolnikowi, dziękując niezmiernie przy tym. Telefon zasięg 'złapal' dopiero ładnych parę kilometrów od miejsca postoju. Tego samego roku, raczej w letnią porę, podczas porannego zjazdu do bazy, już na jej terenie miała miejsce smutna sytuacja.
Grzegorz raczej szybko starał się dojechać na postój i cieszyć się wolnym dniem, być może dlatego nie zauważył 'pewnej' rzeczy. Już na wjeździe ktoś do niego coś machał, ale dopiero jak usłyszał krzyki, spojrzał w lusterko i zamarł. Okazało się, że z tyłu, spod silnika buchają kłęby czarnego dymu! Autobus został zatrzymany przed halą naprawczą, skąd błyskawicznie wybiegło kilku mechaników wraz z ich kierownikiem. Ktoś się darł:
-Grzesiek, gaśnicę! Szybko!
-Już ją przecież odpinam!
Grzegorz podbiegł z autobusową, czerwoną butlą do tyłu pojazdu, wyciągnął zawleczkę, odkręcił korek i... Nic.
-Ku***, co to ma być! Dawać mi tu szybko gaśnicę z hali! Szybko! - zawołał odrzuciwszy butlę z wnętrza pojazdu. Po chwili zbiegli się dyspozytor Michał, pani Katarzyna oraz Kazimierz – panowie z brudnymi, starymi gaśnicami.
-Dalej, od spodu gasić! - wołał Grzesiek.
-O mój Boże... - krótko skomentowała Kasia, gdy ujrzała co się dzieje.
-Spróbuj otworzyć pokrywę! - ktoś wykrzyknął do Grzegorza.
-Czekaj no, jakąś szmatę, bo to gorące! Daj mi szybko coś! No, może być...
-Ja pier**** ! - zawołał Kazik
-Co jest? - odkrzyknął Michał
-Moja nie chce gasić! Wygląda jakby nie miała ciśnienia!
-Może weźcie sprzęt ze stacji benzynowej? - zaproponowała Katarzyna.
-Do jasnej cholery, niech ktoś biegnie na stację – tam mają dobry sprzęt gaśniczy! - powtórzył Michał.
-Już lecę! – zawołał Grzesiek.
Po jakimś czasie udało się zdusić ogień spod wozu.
W oczach wszystkich zgromadzonych była widoczna irytacja wynikła z genialnych gaśnic.
-No ciekawe, kiedy zarząd robił przegląd sprzętu przeciw pożarowego... - zaczęła Kasia.
-No pisze na każdej gaśnicy data ostatniej kontroli – odpowiedział Michał.
-Gdzie ci pisze, na tej nic nie ma – odpowiedział Grzegorz, oglądając swoją.
-Jak to nie ma, musi być... O masz tutaj, widzisz? Powinna być sprawdzona cztery lata temu.
-Świetnie... Dobrze, że to tutaj się stało a nie gdzieś w polach!
-A kto wie, ileś czasu z takim ogonkiem jechał? Trzeba sprawdzić jakie są straty. Już stąd widzę, że trzeba odnowić powłokę lakierniczą. Mam nadzieję, że ogień nie dostał się do środka – mówił dyspozytor.
-No raczej nie, dlatego nie czułem spalenizny podczas jazdy – odrzekł Grzegorz.
-Cholera, zobaczcie! - zawołał Kazimierz.
-Szlag by to jasny trafił, no! Niech to diabli! - zawołał Michał.
-Co jest? - spytał Grześ.
-No popatrz na tylną podłogę, albo raczej to co po niej pozostało... Dajcie tu jeszcze tą gaśnicę, polejcie pianą tak na wszelki wypadek, jakby coś się tam tliło jeszcze. Czyli musiała się ona stopić od temperatury...
Silnik był zupełnie wypalony, znikło wszystko co mogło ulec spaleniu. Spowodowało to, że na dłuższy okres Grzegorz musiał jeździć tak jak kiedyś – Autosanem H9-20.32...
Były to już jednak ostatnie chwile autobusów z logiem PKS Pabianice.
Kiedyś Grzegorz został zaczepiony w dyspozytorni przez stróża:
-No i kończymy wszyscy swoją karierę... Likwidują nasz zakład!
-Słyszałem, słyszałem... Szkoda, to aż serce boli!
-Ano boli... Mi na starość to emeryturka, ale ty jeszcze całkiem młody jesteś... Szkoda!
-Szkoda, szkoda, ale co poradzić? Niestety zawsze większe niszczyło mniejsze...
-Ano prawda, święta racja.
-Prawda, prawda, my tu wszyscy jak rodzina i tak sie rozstać...
-Podobno przejmą do PKS Łódź tylko kilku pracowników. Myślę, że wszyscy z biura, hali, warsztatu czy dyspozytorni pójdą na bruk, bo miejsca te się zlikwiduje, ale kierowców kilku przejmą na pewno na te pabianickie linie!
-Pożyjemy, zobaczymy! A co to tam jest? - Grześ wskazał na kłęby dymu przed zakładem.
-Palą stare opony.
-Czy ich porąbało? Opony palić?
-A co im tam, jak to już ostatnie dni...
-No tak...

To był całkiem zwykły dzień.
Wszyscy kierowcy zjechali tamtego dnia do bazy – wielu po raz ostatni.
Symbolicznie się pożegnali...
-Kasia, zostaw te papiery, bierz koleżanki, i jesteście wolne już... - niespodziewanie zawołał dyspozytor, który sam właśnie skończył pracę. Ostatni raz...
-A żebyś wiedział, że tak zrobimy, ha! - padła odpowiedź.
-Kazik! Chłopaki! Dzięki za te wszystkie lata! - krzyknął stary już przecież Michał mijając halę.
-No to idziemy na flachę, nie? - ktoś zaproponował.
-Oj, ja nie mogę, mam słabe zdrowie... - powiedział dyspozytor.
-No i mamy fajrand... - rzekł Grzegorz.
-No ty Grzesiu nie masz fajrandu, bo cię przejęli z łódzkiego PKSu...
-Niestety... Nowi ludzie, nowe miejsce, nowe wozy – to już nie to samo co tutaj – smucił się Grześ.
-Jak nowe miejsce – PKS Łódź zrobi oddział w Pabianicach, więc miejsce będzie stare!
Następnego dnia Grzegorz musiał jechać swoim Autosanem na malowanie do Łodzi.
Pojazd zyskał tam napis PKS Łódź, jednak cały wóz nie miał być malowany. Grzegorz uczynił to jednak wałkiem, własnoręcznie, wprawiając w zdumienie tamtejszych mechaników.
Po tym zabiegu, sympatyczny „koziołek” został zakupiony przez jego kierowcę i użyty do obsługi prywatnej linii wykupionej od PKSu. Grzegorz nie czuł się najlepiej w roli prezesa firmy przewozowej ze względu na notorycznie psujący się pojazd. A to resor, a to pompa paliwowa, a to koło... Ekonomia wymusiła po paru latach (2-3) powrót w struktury PKS Łódź oddział Pabianice. Było to małym szokiem. Okazało się, ze po dawnej flocie autobusów pozostało raptem sześć „koziołków” obsługujących jedynie podmiejskie linie w okolicy Pabianic! Jedyną 'perełką' był ostatni uchowany Jelcz PR110D-Lux w malowaniu żółto-szarym, przeznaczony do obsługi linii pracowniczej Pabianice-Bełchatów. Co ciekawe, Grzesiek zyskał przydział właśnie na ten autobus!
Był on w opłakanym stanie, prawie sitko, ale specjalnie nikt się tym nie przejmował, ważne że jeździł. Była to w ogóle jedyna w historii Pabianicka PR-ka pomalowana w taki sposób. Wszelkie inne Jelcze już dawno były pocięte. Niestety i tu miała miejsce przykra sytuacja. Pojazd spłonął.
Było to w Bełchatowie. Tym razem gaśnica Grzesia zadziałała, jednakże nic nie zdziałała. Pomogły dopiero wozy strażackie. Przy okazji policja naliczyła kilka mandatów, za stan techniczny pojazdu, który po spaleniu już nigdy nie wyjechał na trasę, a Grzesiek dostał w zamian... Autosana H10!
Był to niewątpliwie przełom w pabianickim oddziale PKSu! Pierwszy raz taki autobus tam zagościł!...

Obecnie Grzegorz nadal pracuje w tym miejscu, jest już chyba ostatnim świadkiem dawnego PKS Pabianice. Teraz zmieniło się tam wszystko...

Wchodząc na teren dawnej bazy, od razu rzuca się w oczy brak dawnej krańcówki linii do Łasku, zmieniony teren przez Gazownię, nieco przebudowana okolica stacji benzynowej, zapomniana myjnia pekaesowska. Furtki na teren pomieszczeń biurowych już nie ma. Hale są rozbudowane pod jakiś magazyn. Teraz trudno dostrzec ich pierwotne przeznaczenie. Również warsztaty stały się magazynami. Dyspozytornia przestała istnieć. Wielki plac postojowy, gdzie nie tak dawno stało kilka rzędów autobusów stał się prywatnym składem materiałów budowlanych. Jedynie malutki placyk za stacją ukazuje resztki PKSu. Nocuje tam około 5 Autosanów H9.20/H9-20.32, jeden Autosan H10, Ford Tranzit oraz Ikarus 280 i Mercedes Vario. Brak chociażby budki stróża, o dyspozytorce, warsztacie czy zapleczu dla kierowców nie wspominając. Wizyta w tym miejscu, jakiegoś dawnego pracownika może doprawdy zaszokować!

Trudno uwierzyć, że tak w zapomnienie odeszło takie przedsiębiorstwo.
Być może opisuję to, by niektórym w ogóle zasygnalizować że istniało coś takiego jak PKS Pabianice, i miało się całkiem nieźle?
Chciałem w miarę możliwości ukazać tutaj klimat tamtego miejsca.
Przy okazji zaznaczam, że są to autentyczne zdarzenia, oprawione w perspektywę osoby trzeciej, co mam nadzieję wyszło mi całkiem dobrze.
Na marginesie zaznaczę, że osobiście przeżyłem jeszcze jeden pożar autobusu – również PR110D-lux. Było to na trasie, gdzieś za Gnieznem, jednak za kierownicą nie siedział wówczas powieściowy 'Grzesiek' : )
Naturalnie gorąco pozdrawiam Pana Michała, Henia i Panią Kasię, których tak często spotykam w mieście...

Wszystkie opisane pojazdy zza czasów PKS Pabianice były przeze mnie kiedyś sfotografowane na bazie oraz w trasie, więc jak tylko się do tych zdjęć dokopię, to obiecuję zamieścić!

Aha, a ten ostatni „koziołek”, którym 'Grzesio' jeździł do czasów przejęcia przez Łódź, jeździ do dziś!
Do niedawna, w pojazdach tych można było znaleźć naprawdę ciekawe tablice. W "koziołku" 'Grześka' do dzisiaj w szafce jest stara kasa - bloczki oraz dziurkownica. Postaram się coś tam wygrzebać z szafki i sfotografować : )
Obecnie oddział Pabianicki obsługuje linie do Rydzyn, Łodzi, Chynowa, Bełchatowa (pracowniczy) oraz szkolny. Co ciekawe wciąż utrzymuje się, niestety już tylko weekendowy, kurs do Kociszewa, obsługiwany 'koziołkami'! Polecam gorąco!
W ogóle mam wrażenie, że teraz to już tylko w Pabianicach prawie 100% taboru autobusowego (nie mówię tu o busach) to Autosan rodziny H9. Teraz nawet na Łodzi Fabrycznej stojąc choćby godzinę, można nie spotkać już klasycznego H9.
..do czasu, gdy nie przyjedzie jakiś z oddziału Pabianice!

Pozdrawiam Was! : )
Wszystko co dobre skończyło się w 2008 roku...
JAROMIR_9700
Stały bywalec
Posty: 447
Rejestracja: śr 11:59, 08 lis 2006
Lokalizacja: Zgierz

Post autor: JAROMIR_9700 »

Coz ciekawa lektura, mala lezka w oku sie moze zakrecic. Ale niestety tak bywa czas wszystko zmienia, jedno odchdozi w zapomnieniea przychodzu drugie. H9 juz dlugo nie pojezdza w lodzkim PKSie bo chyba slusznie nie stawiamy na remonty. Ale jeszcze pojawiaja sie na fabrycznej w sporej ilosci:)
Awatar użytkownika
prof_klos
Megagaduła
Posty: 3415
Rejestracja: czw 23:10, 21 gru 2006
Lokalizacja: Pabianice | Piaski

Post autor: prof_klos »

Pomyśleć, że tak zawsze nienawidziłem H9.
Zmieniło się to jakoś w 2005 roku, gdy miałem okazję przejechać się takim, akurat trafiłem na wyjątkowo 'złomowatego' i przypomniały mi się dawne czasy, co w połączeniu z uświadomieniem sobie, ile to ich było a ile zostało, sprawiło że coraz bardziej zaczynam je doceniać. Giną tak jak ogórki z początkiem lat 80. Będzie ich coraz mniej i mniej, aż w końcu znikną zupełnie, zachowując się może na jakiś wiejskich liniach szkolnych.
Jak widzę H9 ze zmodernizowanym przodem lub tyłem, to nie klasyfikuję już tego jak prawdziwy Autosan : )
Swoją drogą, teraz to aż mi się wydaje niewiarygodne, ze jeszcze parę lat temu po Europie się jeździło Jelczami PRkami!
Oj, muszę szybko odszukać te zdjęcia! ; )
Wszystko co dobre skończyło się w 2008 roku...
JAROMIR_9700
Stały bywalec
Posty: 447
Rejestracja: śr 11:59, 08 lis 2006
Lokalizacja: Zgierz

Post autor: JAROMIR_9700 »

Ano slowami Mickiewicza niedoceniamy dopoki nie stracymi:) A Peerki nie byly takie zle, wkoncu byly baza do stworzenia T120 ktory moze wygladaem i trwaloscia daleko za Europa ale komfortem scigal zachodnie marki. Zal takich PKSow ale coz wolny rynek robi swoje. Kiedys byla inna atmosfera jak takie osrodki byly, tera zzupelnie inne czasy niewiadomo czy lepsze. Kiedy pabianicki PKS upadl jelsi mozna wiedziec?
Awatar użytkownika
prof_klos
Megagaduła
Posty: 3415
Rejestracja: czw 23:10, 21 gru 2006
Lokalizacja: Pabianice | Piaski

Post autor: prof_klos »

Pabianicki PKS padł w 2003 roku.
Klimat na nim, porównywalny był do kolejek wąskotorowych - tu się nikomu nigdzie nie spieszyło, panowała niesamowita atmosfera, miało się wrażenie, że każdy się zna.
Wszystko co dobre skończyło się w 2008 roku...
JAROMIR_9700
Stały bywalec
Posty: 447
Rejestracja: śr 11:59, 08 lis 2006
Lokalizacja: Zgierz

Post autor: JAROMIR_9700 »

Klimat to polowa sukcesu, wielu PKSom go brakuje i dlatego przegrywaja walke z konkurencja. Niby latwiej na rynku wiekszym spolkom, ale takie maly PKSy przyjemniejsze. Swoja droga dziwne ze w Pabianicach powstal PKS, zwazajac ze Pabianice tak blisko Lodzi.
Awatar użytkownika
prof_klos
Megagaduła
Posty: 3415
Rejestracja: czw 23:10, 21 gru 2006
Lokalizacja: Pabianice | Piaski

Post autor: prof_klos »

Dokładnie. Również mnie to zastanawiało, czemu tak się stało.
Łódź była bardziej nastawiona na kursy dalekobieżne, a Pabianice miały na sobie te wszystkie lokalne linie do Łasku, Dłutowa czy Lutomierska.
Najbardziej mnie dziwi jednak intensywność przewozów międzynarodowych - to była żyłka złota...
Dosłownie co tydzień był choć jeden kurs międzynarodowy!
Dobrze, że choć został ten pabianicki oddział, choć kierowcy i tak muszą często jeździć na Smutną do Łodzi Obrazek
Wszystko co dobre skończyło się w 2008 roku...
JAROMIR_9700
Stały bywalec
Posty: 447
Rejestracja: śr 11:59, 08 lis 2006
Lokalizacja: Zgierz

Post autor: JAROMIR_9700 »

Moze poprostu mieli chody w jakims biurze turystycznym?Obrazek Albo dobre cene bo tabor byl nienajlepszy. Choc dla mnie juz zdziwiniem bylo ze az do Czestochowy jezdzili, a co dopiero zagranice:)
rkplodz
Fan forum
Posty: 3520
Rejestracja: pn 20:59, 11 lip 2005
Lokalizacja: z miasta Łodzi się wywodzi
Kontakt:

Post autor: rkplodz »

heh kiedyś to inaczej się w ogóle jeździło na PKS. Teraz jest bardziej komercyjnie, może to i dobrze - ale łza się w oku kręci jak czyta się takie historie.
Awatar użytkownika
prof_klos
Megagaduła
Posty: 3415
Rejestracja: czw 23:10, 21 gru 2006
Lokalizacja: Pabianice | Piaski

Post autor: prof_klos »

A ktoś wie co to był za podtyp PR110D-Lux'a z tym dziwnym tyłem, o czym wspomniałem w opowiadaniu?
W normalnym autobusie tego typu, z tyłu znajduje się 5 siedzisk.
Tamten ich nie miał, była za to taka 'kopułka', bardzo przypominająca tą z "ogórków" na przodzie. Zresztą jakie tam były archaiczne klamki! Czysta poezja!
Wszystko co dobre skończyło się w 2008 roku...
rkplodz
Fan forum
Posty: 3520
Rejestracja: pn 20:59, 11 lip 2005
Lokalizacja: z miasta Łodzi się wywodzi
Kontakt:

Post autor: rkplodz »

Może jakiś podtyp PR110IL? :> albo po prostu jakiś prototypowy PR110D... (nie musial być DL).
JAROMIR_9700
Stały bywalec
Posty: 447
Rejestracja: śr 11:59, 08 lis 2006
Lokalizacja: Zgierz

Post autor: JAROMIR_9700 »

Moze projektowali tam jakeis WC?? Lub cos podobnego
ODPOWIEDZ