Łódzka firma potrzebuje nowego magazynu. Stworzy go w kupionej od Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego zajezdni autobusowej
Trzyipółhektarową działkę, na której stoi zajezdnia, MPK sprzedało jeszcze w zeszłym roku. - Do przetargu zgłosiło się trzech chętnych. Wygrała spółka giełdowa Monnari - mówi Marcin Małek, rzecznik łódzkiego przewoźnika.
Cenę wywoławczą MPK ustaliło na cztery miliony złotych. Monnari kupiło ją za 17 mln. 50 tys. zł.
Przewoźnik będzie teraz korzystał z zajezdni na terenie Nowych Sadów. Stojący tam budynek jest przebudowywany na potrzeby dłuższych, przegubowych autobusów. Przeniosła się tam również większość załogi. Jako powód sprzedaży zajezdni niedaleko skrzyżowania ul. Dąbrowskiego z Kilińskiego Małek wskazuje chęć wyprowadzenia z okolicy osiedli mieszkalnych autobusów, które hałasują, wyjeżdżając ok. godz. 4 na trasy.
Zajezdnia zamieni się teraz w magazyn łódzkiej firmy Monnari. - Mamy już 136 salonów sprzedaży, a w tym roku zamierzamy otworzyć kolejnych 80, stąd potrzeba rozbudowy. Teren po zajezdni to dobra lokalizacja - od naszego budynku przy skrzyżowaniu ul. Rzgowskiej i Dąbrowskiego dzieli go kilometr. To zapewni nam dobry kontakt między obiema placówkami - mówi Anna Augustyniak-Kala, dyrektor biura zarządu Monnari.
Przy ul. Rzgowskiej firma wzniosła pięciokondygnacyjny budynek, w którym wykorzystała ściany dawnej fabryki Włodzimierza Stolarowa z końca XIX wieku. Monnari zaplanowało ulokować tam swoje biura i centrum logistyczne. - Rozwój firmy jest szybszy niż budowa centrum. Do nowego budynku przeniesiemy swoją siedzibę jesienią. Już wiemy, że będzie za mały, dlatego inwestujemy w kolejny magazyn - mówi Augustyniak-Kala.
Hala na terenie dawnej zajezdni ma ponad 4,5 tys. mkw. powierzchni. Monnari zmodernizuje ją na swoje potrzeby i odnowi elewacje, które będą utrzymane w odcieniach szarości.
Poza otwieraniem salonów w Polsce Monnari planuje także ekspansję na wschodnioeuropejskie rynki - rosyjski, ukraiński i rumuński. Dzisiaj ma za granicą cztery salony: dwa w Berlinie i dwa w Kaliningradzie. - Nasze kolekcje znajdują tam odbiorców, a my uczymy się działalności na tamtejszych rynkach. Niemiecki jest bardzo dojrzały i wymagający, a z kolei rosyjski odważniejszy - panie śmielej się tam ubierają - mówi Augustyniak-Kala.