Jak zmarnować milion?
Więcej letnich czarterów, jeszcze jedna tania linia, walka o rynek warszawski, wreszcie obrona siódmej pozycji wśród lotnisk regionalnych w Polsce. Taka jest recepta fachowców z firmy Lufthanza Consulting na to, żeby lotnisko im. Reymonta rozwinęło skrzydła. Niemców wynajęły władze Łodzi, by za milion złotych opracowali strategię rozwoju naszego portu. Niestety, spece z Lufthanzy przygotowali nie strategię, ale zbiór banałów opakowanych w marketingowy bełkot.
Truizmem jest powtarzanie, że łódzkie lotnisko jest jednym z najmłodszych w Polsce i wciąż musi gonić potentatów: z Krakowa, Katowic, Wrocławia, Gdańska czy Poznania. Konkurenci nawet nie zauważają straty jednego czy dwóch połączeń, zaś pasażerów liczą na miliony. W Łodzi sukcesem jest każde nowe połączenie, każdy tysiąc odprawionych pasażerów więcej, a utrata jednego kierunku jest prawie katastrofą.
Dlaczego? Głównie z powodów finansowych. Utrzymanie lotniska jest drogie, łódzki budżet wydaje na nie prawie 9 mln zł rocznie. Pozostałe 12 - 13 milionów port zarabia już sam, a zacznie się samofinansować dopiero wtedy, gdy liczba odprawionych pasażerów sięgnie miliona. Wciąż mu do tego daleko, bo nadal jest zbyt słabym graczem na rynku, by przebierać w ofertach przewoźników.
Co skusiło urzędników
Skoro miasto płaci, miasto może narzucać swoje pomysły. W magistracie kilku urzędników postanowiło więc wspomóc lotnisko i zdecydowało o wynajęciu doradców. Można to też odczytać jako demonstrację nieufności pod adresem szefów portu, ale ci nie protestowali. Skoro ktoś miał pomóc...
Ogłoszono przetarg, zgłosili się chętni, ale wybrano firmę chyba najgorszą z możliwych, za to najtańszą. Lufthanza Consulting jest powiązana z niemieckim flagowym przewoźnikiem, ale nie ma na tyle mocy sprawczej, by automatycznie ściągnąć do Łodzi linię lotniczą Lufthanza. A taka właśnie możliwość skusiła urzędników, decydujących o wyborze firmy doradczej. Warto też zauważyć, że przetargiem nie zajmowali się fachowcy z lotniska, ale pracownicy Wydziału Rozwoju Przedsiębiorczości i Miejsc Pracy UMŁ. Wydziału - co należy podkreślić - powołanego w magistracie do ułatwiania życia potencjalnym inwestorom, nie do zajmowania się portem lotniczym. Zresztą Teresa Białecka-Krawczyk, szefowa tego wydziału, wielkich sukcesów na koncie nie ma. Inwestorzy, którzy pojawili się w Łodzi, to głównie zasługa byłego już wiceprezydenta Marka Michalika.
Efekt jest taki, że zmarnowano milion złotych i szansę na rzeczywistą pomoc dla portu im. Reymonta.
Prawdy objawione
Fachowcy z Lufthanzy pracowali dziewięć miesięcy. Co dokładnie robili - nie wiadomo, ale efektem ich pracy jest raport kompromitujący jego autorów i samą ideę zatrudniania takiej firmy.By nie być gołosłowną, posłużę się cytatami z raportu Niemców. Nie ma sensu cytować banałów dotyczących sensu istnienia lotniska w Łodzi, bo to oczywiste: dostępność komunikacyjna miasta i regionu, wspomaganie jego rozwoju ekonomicznego, itp. itd. Ale spece z Lufthanzy jako cel rozwojowy wpisali do raportu "zapewnienie bezpośrednich połączeń z Łodzi do destynacji związanych z podróżami biznesowymi, prywatnymi i turystycznymi" oraz "rozwinięcie ruchu lotniczego niezależnego od Warszawy". To jest oczywiste od początku istnienia lotniska, takie prawdy objawione są gratis, nie trzeba za nie płacić miliona. Dalej fachowcy Lufthansy wskazują, jak owe cele osiągnąć. Niezbędne jest "profesjonalne podejście do marketingu linii lotniczych i zwiększenie świadomości o istnieniu stosunkowo młodego i rozwijającego się lotniska wśród pasażerów i przedsiębiorców".
Dalej jest jeszcze bardziej odkrywczo. Według speców z Lufthanzy, celem marketingu wobec linii lotniczych jest "uruchamianie międzynarodowych połączeń, by port im. Reymonta stał się regionalnym lotniskiem o zdywersyfikowanym portfolio i posiadał zbalansowane portfolio klientów". Uff, znaczy to mniej więcej tyle, że trzeba nam wielu połączeń w różnych kierunkach i jeszcze więcej korzystających z nich pasażerów. Jaka to nowość?
Nie mniej odkrywcze są zadania, jakie stawia przed lotniskiem w Łodzi firma doradcza. Otóż do 2010 roku port im. Reymonta ma pozyskać "sieciowego przewoźnika zapewniającego przesiadkowe na jednym z głównych europejskich lotnisk", "włączyć do siatki połączeń jednego regionalnego przewoźnika", mieć dwóch tanich przewoźników oraz "przyciągnąć trzech dodatkowych przewoźników czarterowych" i co najmniej jednego czarterowego polskiego. Przekładając marketingowy bełkot na język ogólnie zrozumiały, "strategia" sprowadza się do tego, co powtarzają jako tako zorientowani od trzech lat. Czyli: lotnisko musi mieć co najmniej dwie tanie linie, co pobudza konkurencję; potrzebna jest także regularna linia, np. Air France czy Lufthanza, zapewniająca połączenia przesiadkowe.
Dlaczego spece z Lufthanzy ograniczają czarterowych przewoźników tylko do trzech i upierają się przy co najmniej jednym polskim - nie wiadomo. Czarterów powinno być maksymalnie dużo, bo to zawsze przyciąga pasażerów i buduje markę lotniska. Na czarterach zbudowana została potęga Katowic.
Czego tu bronić?
Dalej "strategia" wymienia miasta i kraje, z jakimi Łódź koniecznie musi mieć połączenia lotnicze: Monachium, Frankfurt i Dueseldorf, Paryż, Rzym, Wiedeń, Kopenhaga, Amsterdam, Barcelona, Mediolan, Wielka Brytania i Irlandia. Rejsy do Wiednia, Kopenhagi, Anglii i Irlandii funkcjonują na lotnisku od dawna i żadna w tym zasługa doradców z Niemiec. Pozostałe kierunki, z wyjątkiem Amsterdamu, Barcelony i niemieckich portów - były, ale przewoźnicy je zlikwidowali jako nierentowne.
O braku kompetencji firmy Lufthanza Consulting świadczą dwa zapisy z raportu. Pierwszy to sukces, jaki według Niemców odniosło łódzkie lotnisko w 2008 roku. A jest nim 3-procentowy wzrost liczby odprawionych pasażerów. Biorąc poduwagę, że Poznań "skoczył" z 600 tysięcy do ponad miliona, to ów sukces Łodzi wydaje się dyskusyjny. Również cel, jaki Lufthanza stawia przed łódzkim portem, czyli obronę siódmego miejsca wśród portów regionalnych w Polsce, jest kompromitujący. Wszak za Łodzią są tylko Rzeszów, Bydgoszcz i Zielona Góra, więc czego tu bronić?
Co ciekawe, niemal w tym samym czasie w Rzeszowie pojawiła się firma doradcza AMS, która... sprowadziła do Rzeszowa Lufthanzę. W Łodzi możemy tylko o tym pomarzyć, bo niemiecki przewoźnik od dawna powtarza, że nie jest zainteresowany, gdyż Łódź jest za blisko Warszawy.
To, co przez dziewięć miesięcy wymyślała Lufthanza Consulting za milion złotych, za darmo mówili od dawna młodzi ludzie ze stowarzyszenia Lotnisko dla Łodzi. Leszek Krawczyk, prezes portu lotniczego im. Reymonta, po prezentacji raportu przyznał, że wszystko, czego lotnisko potrzebuje, wiadome jest od dawna, ale nadal nikt nie powiedział, jak ściągnąć przewoźników.
Monika Pawlak - POLSKA Dziennik Łódzki