gazeta.pl pisze:Piątek godz. 8.45: superpociąg rusza w swą pierwszą trasę z Łodzi do Warszawy. Przejechał kilkanaście kilometrów i stanął w podłódzkim Andrzejowie. Awaria. Zepsuły się wysuwane stopnie.
Cudo na szynach naszpikowane jest elektroniką, ale ta też działa, jak chce: napis na wyświetlaczu w środku informuje podróżnych, że na zewnątrz jest 40 stopni Celsjusza.
Obsługa uspokaja, że usterki zaraz zostaną naprawione i pociąg pojedzie do stolicy.
Część pasażerów bluźni, na czym świat stoi, reszta niemal tarza się ze śmiechu.
Godz. 9.30 - usterka naprawiona (ta ze stopniami). Ruszamy. Jedziemy z "zabójczą" prędkością 46 km/h. Jesteśmy "już" w Bedoniu. W pasażerów wstępuje nadzieja: może jednak dojedziemy dziś do Warszawy.
Godz. 9.39: powinny być Koluszki, jest dopiero Gałkówek. Opóźnienie: 18 minut. PKP chyba się wstydzi, bo wyłączyli wyświetlacze (no, chyba, że się zepsuły).
Zepsuły się też drzwi - nie otwierają się: - To nic, przecież tu i tak nikt nie wysiada - kwituje konduktor.
Taka natura elektroniki...
ET22 nie była wrażliwa na upały/mrozy.
Ciekwe czy toalety też są zamykane elektronicznie
i czy blokują się automatycznie po zapełnieniu
(wczujmy się w sytuację pasażera, który w trakcie korzystania z wc przepełnił zbiornik).
"Podróżni natomiast wieszali psy na PKP i głośno komentowali, jaki bubel zafundowano łodzianom za ciężkie pieniądze."
Jakby nie wtykali łap tam gdzie nie trzeba, to by problemów nie było. I tylko zastanawiam sie teraz jakiż to bubel zamiast mózgu zafundowała niektórym łodzianom matka natura.
"Obsługa uspokajała, że usterki zostaną szybko naprawione. Część pasażerów bluźniła na czym świat stoi, reszta niemal tarzała się ze śmiechu. Postój trwał kilkanaście minut. Później wysiadła elektronika. W komputerach zawieszał się system Windows i trzeba było je na nowo uruchamiać. Już w Warszawie okazało się, że z instalacji drzwi pneumatycznych uciekało sprężone powietrze."